poniedziałek, 27 lutego 2017

DYSLEKSJA I SPÓŁKA CZĘŚĆ II


W poprzednim poście pisałam, jak ugryźć dysleksję i inne trudności w uczeniu się. Ten wpis będzie o tym, jak wspierać rozwój dziecka, żeby takim trudnościom zapobiegać, albo chociaż minimalizować ich skutki. Zatem jedziemy:

➤ Jeśli jesteś przyszłą mamą, uważaj na siebie. Wiadomo, że ciąża to nie choroba (przynajmniej nie dla wszystkich) i nie oznacza, że masz teraz leżeć plackiem. Co to, to nie. Racjonalna aktywność fizyczna nie tylko stymuluje bobasy, ale także pomaga przygotować się do porodu. Jeśli jesteś przyszłym ojcem, zadbaj o odpowiednią dietę, zmień złe nawyki i zatroszcz się o rozwój swojego malucha. Mów do niego, czytaj, jeśli chcesz, to śpiewaj 😊. Na pewno już wiecie, że słuch rozwija się u dziecka już około 14 tygodnia ciąży, warto dbać o niego od początku.

➤ Poród to bardzo ważny czynnik w rozwoju układu nerwowego. Od jego przebiegu zależy więcej niż nam się wydaje. Dlatego jeśli rozważacie opcje pod tytułem cesarka na żądanie, zastanówcie się dobrze. Podczas porodu siłami natury dochodzi do wielu procesów, które są szalenie istotne dla dalszego rozwoju dziecka. Na przykład przeciskanie się dziecka przez kanał rodny pobudza ośrodek czucia głębokiego (propriocepcję), który odpowiada między innymi za odczuwanie własnego ciała i jego położenie w przestrzeni. Dzieci urodzone przez cesarskie cięcie są często niedociśnięte i powinny być dostymulowane w późniejszym etapie swojego życia (np. przez spowijanie). Poza tym poród siłami natury pobudza wiele odruchów pierwotnych, których pojawienie się jest kluczowe dla dalszego rozwoju. Podczas porodu siłami natury wydziela się naturalna oksytocyna, która wspomaga laktację, dzięki temu kobieta ma większą szansę na prawidłowe karmienie piersią, co z kolei wspomaga układ nerwowy.

Nie chcę tutaj siać paniki czy powodować aktów samobiczowania u tych mam, które rodziły przez cesarskie cięcie. Pamiętajcie, że w życiu nie na wszystko mamy wpływ! Jeśli urodziłaś przez cesarkę, nie oznacza to od razu, że Twoje dziecko będzie miało niepowodzenia w szkole!
➤ Stymulowanie rozwoju niemowląt to temat rzeka. Cały ambaras jednak tkwi w tym, żeby znaleźć złoty środek pomiędzy pozostawianiem niemowlaka samego sobie, a korepetycjami z mandaryńskiego od urodzenia. Chociaż nam dorosłym trudno to czasem pojąć, dla dziecka najlepszą nauką jest zabawa. Tak jak noworodek najczęściej głównie je i śpi, tak już u kilkumiesięcznych niemowląt można zauważyć ciekawość świata i chęć jego poznawania. Na początku dziecku niewiele jest potrzebne do szczęścia. Wystarczą własne rączki, nóżki, łóżeczko, rodzic (jego twarz, dłonie, głos). Poprzez dotyk, przebywanie w różnych pozycjach dziecko stymuluje rozwój zmysłów i mięśni. Nasze słowa, piosenki, muzyka i inne dźwięki stymulują rozwój słuchu. 

➤ Warto wspierać również koordynację wzrokowo-ruchową  malucha. Nie trzeba wcale zapisywać dziecka na specjalne ćwiczenia, wystarczy je obserwować i czasem pozwolić na odrobinę samodzielności. Nawet tak prozaiczne rzeczy jak jedzenie mogą pozytywnie oddziaływać na rozwój motoryczny naszego malucha. Na przykład rozszerzanie diety metodą BLW wymaga od dziecka pewnego skoordynowania ruchów (trzeba bowiem złapać jedzonko, a następnie dostarczyć je do paszczy 😉). Mimo że chyba każdemu przechodzą po plecach ciarki na myśl, że dziecko będzie froterować podłogi i wyjadać kurzowe koty z zakamarków (o wkładaniu palców do kontaktu nie wspomnę 😂) jednak pełzanie i  czworakowanie jest dość przełomowe w kwestii profilaktyki trudności w uczeniu się. Obie czynności wymagają bowiem nie lada wysiłku ze strony układu nerwowego. W końcu to nie lada wyzwanie wykombinować jak tu naprzemiennie machać rękoma i nogami tak, żeby przemieścić się z punktu A do punktu B i nie upaść na twarz. Być może dlatego niektóre dzieci nie mogą przez to spać z wrażenia 😉 

➤ Na dalszym etapie rozwoju warto zadbać o małą motorykę dając dziecku do ręki kredę, farby, kredki, plastelinę itp. Pamiętajcie, że pociąg dzieci do rysowania po ścianach jest raczej naturalny (często od tego właśnie się zaczyna: najpierw ściana, później chodnik albo podłoga, a dopiero na końcu stolik), można wówczas odpowiednio zaaranżować domową przestrzeń, malując fragment ściany farbą tablicową, kupując tablicę kredowo-magnetyczną albo wieszając na ścianie kawałek brystolu.
Dobrym stymulatorem są także różnego rodzaju sortery, puzzle czy układanki, a w późniejszym wieku czynności manualne takie jak wiązanie butów, zapinanie guzików, szydełkowanie, robienie na drutach i tym podobne zabawy. Pamiętajcie tylko, że dziecko samo powinno zainicjować zabawę. Możemy zaproponować dziecku narzędzia i czekać na reakcję. W żadnym wypadku nie powinniśmy dziecka zmuszać. Nieco starszym dzieciom można zaproponować zabawę ciastoliną lub plasteliną. Świetnym pomysłem będzie również wspólne gotowanie, wyrabianie ciasta, wykrajanie kształtów ciasteczek, ugniatanie, mieszanie, itp.

Zabawy na powietrzu z naturalnymi przeszkodami. To jest coś, co często wykorzystują terapeuci integracji sensorycznej. Wszelkiego rodzaju huśtawki, krawężniki, piaskownica, drabinki, zjeżdżalnia, drzewa i trzepaki, rolki, rower czy hulajnoga czyli wszystkie rzeczy, które powodują palpitację serca u większości mam i babć, przyczyniają się do rozwoju psycho-ruchowego naszych dzieci. Nie zbadałam tego jeszcze, ale podobno dyslektycy mają spory kłopot z utrzymaniem kierunku jazdy na rowerze w momencie, kiedy muszą odwrócić głowę w jedną lub w drugą stronę. Najczęściej barki kierują w tą samą stronę, w którą patrzą.

Książki i inne czytadła. Pewnie już wiecie, że dzieciom warto czytać książki kiedy są jeszcze w brzuszku. Oprócz tego, że zaznajamiają się one wówczas z Waszym głosem, rozwijają słuch, a później wyobraźnię i tworzą nowe połączenia nerwowe, czytanie książek jest najlepszym sposobem na zainteresowanie dziecka tą czynnością. A od zainteresowania do faktycznego czytania droga już niedaleka 😊 Przy okazji tego punktu zdradzę Wam pewną ciekawostkę: otóż w szkole podstawowej i w gimnazjum sama byłam poddana testom na trudności w uczeniu się (wówczas jeszcze były to testy na dysleksję i dysortograafię). Przyczyna była prosta, wszystkie, ale to wszystkie wypracowania pisałam na dwie oceny. Na przydkład dwójkę i piątkę (tę pierwszą za ortografię). Testy w poradni oblałam 😂 Okazało się, ze dysortografii nie mam. Za to mama zapisała mnie do biblioteki miejskiej i nakazała czytać przynajmniej dwie książki lub czasopisma w miesiącu. Po pół roku moje dolegliwości cudownie ustąpiły 😉 

Jakiś czas temu odkryłam też dlaczego za naszych czasów (albo za czasów naszych rodziców) dysleksji nie było! Przypomnijcie sobie, jak wówczas był skonstruowany świat... Dzieci mnóstwo czasu spędzały na dworze, na trzepakach i drabinkach, grając w klasy, w gumę, chodząc po drzewach, mam wrażenie, że częściej pomagały w kuchni. Nawet łazienki nie były takie, jak teraz! Pamiętacie krany z kurkami? A mydła w kostce? A zajęcia praktyczno-techniczne? Wszystko to sprawiało, że dzieci mimowolnie rozwijały dużą i małą motorykę, a przy okazji integrację sensoryczną i koordynację wzrokowo-ruchową.



czwartek, 16 lutego 2017

DYSLEKSJA I SPÓŁKA



Na początek małe wyjaśnienie:


Wielkimi krokami zbliża się czas mojego powrotu do pracy, co sprawia, że coraz częściej myślami już w niej jestem. Dlatego pozwoliłam sobie wysupłać na blogu odrobinę przestrzeni i wymościć w nim eleganckie miejsce na zakładkę pod tytułem offtop. Będziecie tu mogli znaleźć małe co nieco o tym, co aktualnie zaprząta mi głowę jeśli w temacie odmiennym niż AZS i skóra niemowlaka 😉 Dziś na warsztat idzie dysleksja.

Generalnie, jeśli chodzi o dysleksję, świat dzieli się na dwie części: jedni to ci, który na samo słowo dysleksja (albo dyslekcja) przewracają oczami i wygłaszają teorie o tym, jak to kiedyś tego nie było! Uczeń był leniwy, dostał dwóje, potem rodzic poprawił pasem i od razu brał się do roboty! Są jeszcze drudzy, którzy jednak wierzą w to mityczne (jak się wydaje) zjawisko, pochylają się nad nim z utrapieniem i próbują jakoś z tym współpracować.

Tej pierwszej grupie najchętniej odpowiadam, że owszem, kiedyś tego nie było, podobnie jak nie było dronów, Facebooka, teorii strun, smartfonów czy alergii. Pytanie tylko, czy jeśli ktoś tego nie nazwał wcześniej, to znaczy, że tego nie było (jak w przypadku teorii strun)? Czy może pewne występujące współcześnie zjawiska są ceną, którą przychodzi nam płacić za poziom życia, jaki udało nam się osiągnąć (podobnie jest z alergiami czy, nie przymierzając, z AZS). Mało tego, dam sobie uciąć rękę, że niejeden dyslektyk w przeszłości wylądował ze skutecznie podciętymi skrzydłami, zaszufladkowane jako głupek czy nieudacznik albo ofiara, bo nie wpasował się w kanon ówczesnych wymagań, a my straciliśmy przez to doskonałego fachowca, artystę czy humanistę... Tak, czy inaczej, jeśli jakiś nauczyciel lub lekarz wyskoczy z wyświechtaną za moich czasową teorią, najlepiej zmienić lekarza i nauczyciela. Taka moja rada 😉   

Zacznijmy jednak od początku:

Co to toto jest?


Otóż, trudności w uczeniu się (dysleksja dysgrafia, dyskalkulia, dysortografia) to specyficzne zaburzenia percepcyjno-motoryczne (czyli najprościej rzecz ujmując spostrzegawczo-ruchowe). Mikrouszkodzenia, które powstają w neuroprzekaźnikach, zaburzają współpracę różnych funkcji (pamięci, funkcji językowych, leteralizacji, percepcji wzrokowej, słuchowej, itp.). Generalnie chodzi o to, że bodźce odbierane są prawidłowo przez ucho bądź oko, jednak na linii oko-ręka coś sprawia, że nie mogą być odpowiednio przetworzone. 

➤ O trudnościach w uczeniu się możemy mówić w przypadku dzieci (a także dorosłych) w tak zwanej normie intelektualnej

➤Ponadto zanim zdecydujemy się na przebadanie dziecka pod kątem specyficznych trudności w uczeniu się, warto wykluczyć wady i zaburzenia fizjologiczne (np. wada wzroku w jednym oku może niekorzystnie wpływać na odczytywanie wyrazów czy zdań, wada słuchu może odbijać się na zrozumieniu treści, a wzmożone lub obniżone napięcie mięśniowe mogą wpływać na jakość pisma). 

➤ Trudności w uczeniu się diagnozuje się u dzieci, które potrafią czytać, pisać i przeliczać (problemy z czymś, czego dziecko się dopiero uczy są przecież czymś normalnym). W praktyce na ogół jest to czwarta lub piąta klasa szkoły podstawowej. Wcześniej poradnie psychologiczno-pedagogiczne nie formułują raczej takich opinii. Przyczyna jest bardzo prosta: tak jak na kursie nauki jazdy instruktor nie zabiera delikwenta na tor wyścigowy, tak od dziecka, które dopiero zaczyna przygodę z literkami, głoskami i liczbami trudno wymagać biegłości w tych dziedzinach. Normalne jest, że dziecko na początku przekręca głoski, pisze koślawo i połyka litery. Często zdarza się, że dzieci zapisują wyrazy tak, jak je słyszą i do pewnego etapu jest to normalne. Praktyka jednak czyni mistrza i z czasem takie kwiatki powinny zanikać. Zdarza się jednak (niestety i stety) coraz częściej, że do poradni trafiają już dzieci młodsze. W takim przypadku można zdiagnozować trudności w uczeniu się już na pierwszym etapie edukacji i najcześciej mówi się wówczas o zagrożeniu dysleksją.  

Jak toto rozpoznać?


Dysleksję i jej towarzystwo diagnozuje się w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Najczęściej wygląda to tak, że nauczyciel zwraca uwagę rodziców na dany problem i oni mogą (bo nie muszą) udać się z tym do poradni (wszystkie wnioski, formularze i inne dokumenty dostępne są na miejscu). W większości poradni czas oczekiwania na badanie jest dość długi i trzeba odczekać swoje (taki mamy klimat). Co powinno sprawić, że zapali nam się czerwona lampka?

➤ Powtarzające się problemy z głoskowaniem (mylenie głosek dźwięcznych i bezdźwięcznych, np. b-p, g-k, d-t, itp.) i sylabizowaniem. 
➤ Niestaranne kolorowanie i rysowanie (które nie wynika z pośpiechu, presji czy niechęci)
➤ Niestaranne pismo (a raczej brak postępów w doskonaleniu sztuki pisania)
➤ Nieprawidłowy zapis liter i cyfr (lustrzane odbicie, zapisywanie wyrazów tak, jak je słyszymy, np. chlep, itp.)
➤ Problem z zadaniami testowymi typu: łączenie w pary, dobieranie zakończenia do podanego zdania, itp.

Odbicie lustrzane

Skąd toto się bierze?


Na pewno nie z lenistwa 😉 Polskie Towarzystwo Dyslektyczne i AAP wskazują dwie przyczyny:

➤ Pierwsza to oczywiście genetyka, na którą raczej wpływu nie mamy, bo genów nie oszukasz. Warto jednak pamiętać, że w przypadku, gdy któreś z rodziców borykało się z trudnościami w uczeniu się, szanse, że ich dziecko również będzie mieć takie trudności, rosną. 

➤ Uszkodzenia neurologiczne powstałe w ciąży - wadomo, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu, ale ciąża to czas szczególny (nie choroba), więc warto zadbać o siebie i o maluszka. Czasem wystarczy z czegoś zrezygnować, czasem podjąć nowe działania 😉

➤ Uszkodzenia powstałe podczas porodu - często poród jest wolą nieba, a jego prawidłowość zależy od wielu czynników. Jeśli jednak ktoś zastanawia się nad cięciem cesarskim na życzenie, to warto tę decyzję dokładnie przeanalizować, ponieważ dzieci urodzone przez cc są bardziej zagrożone dysleksją niż te urodzone siłami natury.

➤ Zaniedbanie i pogłębianie nieprawidłowych nawyków - warto obserwować swoje dziecko i dbać o jego prawidłowy i zrównoważony rozwój motoryczny. Zapewniać mu (już w okresie niemowlęctwa) bodźce dostosowane do wieku i aktywnie spędzać czas (najlepiej wspólnie). Wszelkie zabawy manualne to zawsze dobra forma rozrywki 😊

Co dalej?


Dysleksja to nie wyrok. Mając opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej o trudnościach w uczeniu się trzeba dokładnie zapoznać się z jej zaleceniami.

➤ Dobra opinia poradni jest jak diagnoza lekarska - pozwala zrozumieć przyczyny i pokazuje, jak osiągnać poprawę (w tym celu trzeba zapoznać się z zaleceniami dla rodziców i nauczycieli/ wychowawców)
➤ Opinia poradni to nie paszport Polsatu. Nie pomoże zdać do następnej klasy, czy dostawać lepsze oceny w szkole (z resztą, czy naprawdę o to nam chodzi?). Pamiętajcie, że sam papierek nie załatwia sprawy. Jeśli chcecie poprawić komfort życia swojego dziecka, warto zastosować się do zaleceń w nim zawartych.  W końcu na szkole świat dziecka się nie kończy.
➤ Respektowanie zaleceń opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej to obowiązek zarówno dla nauczycieli jak i rodziców. Jeśli nauczyciel nie stosuje się do zaleceń, macie prawo tego od niego wymagać. Pamiętajcie również, że to samo tyczy się zaleceń dla rodziców 😉


Pamiętajcie!


➤ Dysleksja nie dyskwalifikuje. Jeśli dziecko ma stwierdzone trudności w uczeniu się, nie oznacza to, że dobre liceum, kursy czy studia nie są dla niego. Odpowiednio poprowadzone dziecko ma szansę odnaleźć się niemal w każdym zawodzie

➤ Dysleksja często idzie w parze lub jest mylona z innymi zaburzeniami (np. z zaburzeniami integracji sensorycznej, skrzyżowaną lateralizacją, nadwrażliwością, itp.)

➤ Jest akcja, musi być reakcja - już w następnym wpisie będzie o sposobach na wspieranie rozwoju motorycznego dzieci, co przydaje się jako profilaktyka trudności w uczeniu się 😊 Na tym blogu się nie użala, na tym blogu się działa 😉

Do poczytania:

niedziela, 5 lutego 2017

CO JA CI NA TO POWIEM?


Oto stoisz, Rodzicu, bezradny jak to dziecko we mgle z diagnozą choroby, o której do tej pory myślałeś, że jest przypadłością burżuazji, jak, nie przymierzając, migrena. Ten cały AZS, który do tej pory kojarzył Ci się z uniwersytecką reprezentacją siatkówki stał się nagle realnym zagrożeniem dla skóry Twojego dziecka. Pozwól zatem, że co nieco Ci na ten temat opowiem:

Po pierwsze - spytam Cię, kto postawił diagnozę? Jeśli siostra cioteczna brata szwagra żony stryja ze strony drugiego męża cioci Zyty, to sorry, ale o ile nie jest ona dermatologiem czy alergologiem dziecięcym, albo chociaż pediatrą, to najprawdopodobniej popatrzę z politowaniem i zaproponuję wizytę u specjalisty.

Jeśli lekarz, to dobrze. Spytam jaki? Jeśli pediatra, zalecę wizytę u alergologa lub dermatologa, a najlepiej u jednego i drugiego. Nie zrozum mnie źle, z pewnością wybrałeś i wybrałaś doskonałego specjalistę, ale pediatra nie musi się znać na wszystkich schorzeniach. Podobnie jak w przypadku problemów z serduszkiem idziemy do kardiologa, tak w przypadku problemów skórnych warto skonsultować się z dermatologiem. Alergolog może okazać się nie mniej potrzebny, bo AZS często występuje wespół w zespół z alergią, ot co. Poza tym mam niejasne wrażenie, że pediatrzy nierzadko miewają swoje ulubione choroby, na które leczą niemal wszystkie dzieci. Czasem będzie to skaza białkowa, czasem rumień, czasem AZS. 

Po drugie - poszukaj specjalisty. Dobrego pediatry, alergologa czy dermatologa, którzy się na tym znają. Są szanse, że po drugim roku życia AZS znacznie złagodnieje albo całkowicie się wyciszy, mimo wszystko dwa lata, to szmat czasu i opieka specjalisty będzie Ci potrzebna. Dodatkowo, jeśli w związku z AZS któryś z lekarzy zaleci odstawienie dziecka od piersi i przejście na mleko modyfikowane, doradzę zmianę lekarza, albo przynajmniej grubą weryfikację jego zaleceń. Atopowe zapalenie skóry nie jest przeciwwskazaniem do karmienia piersią, a mleko modyfikowane nie jest lekiem, który pomoże uleczyć to schorzenie. Mało tego! Jeśli diagnoza jest potwierdzona każdy przytomny lekarz zaleci jak najdłuższe karmienie dziecka mlekiem mamy.

Po trzecie: Jeśli zacząłeś już szukać fundacji, pod skrzydłami której będziesz zbierać od ludzi jeden procent ich podatku, przestań. Atopowe zapalenie skóry owszem, jest wredne, oka nie cieszy, bardzo wkurza (zwłaszcza gdy swędzi) i wymaga wielu wyrzeczeń, ale, na litość, to naprawdę nie jest najgorsze, co może spotkać Ciebie i Twoją rodzinę. W krajach rozwiniętych nawet co piąte dziecko cierpi na AZS Zatem ogarnij się, przestań rozpaczać i zacznij działać!

Po czwarte - zmień nawyki. Jeśli jesteś matką karmiącą piersią, być może będziesz musiała zmienić swoją dietę (AZS często idzie w parze z alergią pokarmową np. na białko mleka krowiego, jaja, miód, orzechy, niektóre owoce czy warzywa). Jeśli jesteś ojcem, być może będziesz musiał wesprzeć matkę karmiącą w jej nowej diecie, co będzie oznaczało jedzenie tofucznicy, picie kawki z mlekiem sojowym albo poranne dojenie migdałów 😉. Warto również zadbać o małe (i przy okazji swoje) jelitka poprzez zmianę diety czy suplementację witamin czy probiotyków.
Jeśli do tej pory nie stosowałaś/ nie stosowałeś emolientów (bo w sumie i po co?), to niestety teraz trzeba będzie. A po co? Ano po to, że skóra atopowa ma gigantyczne tendencje do wysuszania się, co prowadzi do jej podrażnienia czy uszkodzenia, w uszkodzenia wdają się np. bakterie, a to z kolei powoduje zapalenie. Dlatego trzeba ją nie tylko nawilżać, ale również zapewnić jej ochronę przed wysuszeniem, co też właśnie czynią emolienty. Ale! Kosmetyk kosmetykowi nierówny i emolienty akurat nie odbiegają tutaj od tej reguły. Niestety, to że jakieś kosmetyki są drogie, ładne, popularne, namiętnie reklamowane czy (o zgrozo!) polecane przez lekarzy, nie znaczy, że są dobre dla atopików. O tym, jakich substancji trzeba unikać napisałam TUTAJ. Popularne kosmetyki można też zastąpić czymś naturalnym (o tym napisałam TUTAJ). Pamiętaj jednak, że to, co sprawdziło się u jednego atopika, nie koniecznie musi zadziałać u innego.
Najprawdopodobniej trzeba też będzie zmienić nieco styl życia. Czasem wyrzucić dywany, czasem pożegnać marzenia o zwierzakach, w ekstremalnych przypadkach zmienić lokum. Z pewnością trzeba będzie zmienić płyn do prania i zrezygnować z płynu zmiękczającego tkaniny. Trochę więcej czasu zajmie Ci wybieranie ubranek (syntetyki czy wełna mogą podrażniać skórę) czy rozszerzanie diety.

Po piąte - wszystko będzie dobrze 😊 Atopowe zapalenie skóry nie wpływa na rozwój maluszków. Mało tego, systematyczną pracą, odpowiednią dietą i zabezpieczeniem małych jelitek można je naprawdę nieźle okiełznać bez ofiar 😉. Do tego zawsze masz mnie, mamę atopika, która przechodzi przez to samo (albo chociaż podobne) i nie będzie przewracać oczami czy wzdychać, że to fanaberie nowoczesnego świata.

Pozdrawiam!