wtorek, 22 listopada 2016

ZAMOTANI

Każdemu czasem zdarza się dzień, który najchętniej spędziłby w łóżku. No, chyba że jest niemowlakiem... U niemowlaka często opcja łóżko zastępowana jest przez opcję rączki 😱  No i wszystko fajnie, tylko konia z rzędem temu, komu uda się to robić cały dzień, albo chodziaż pół dnia, no dobra, choćby godzinę 😉 Mnie się nie udawało. 

Nie będę się tutaj rozpisywać na temat konieczności zaspokajania dziecięcej potrzeby kontaktu z drugim człowiekiem, a co za tym idzie przytulania i (uwaga!) noszenia. Chyba, że macie takie życzenie, napiszcie to w komentarzach, a ja postaram się spełnić tę prośbę 😊 W tym momencie napiszę tylko, że po głębszym zastanowieniu się, kilku artykułach i spotkaniach ze specjalistami doszłam do wniosku, że wizja podstępnego niemowlęcia knującego niecny plan podboju świata mnie nie przekonuje i postanowiłam, że jeśli Dzik ma się przyzwyczaić do noszenia i przytulania, to proszę bardzo! Czas biegnie tak szybko, że możliwe, że za kilka chwil stanie przede mną dojrzały przedszkolak, który wszelkie przytulaski będzie miał w nosie i jedyną ripostą na podejmowane próby publicznego kontaktu będą ripostowane Oj mamo! Dlatego korzystam, ile mogę. Ale ponieważ nie zawsze mogę fizycznie, to wspomagam się chustą.


Generalnie są dwa rodzaje społecznej reakcji na chustę 😉 Pierwsza to: Jezusie Nazarejski, zadusi dzieciaka!, a druga to: Źle dociągnięta chusta, pogłębiasz asymetrię, za mała dupowpadka! Także lekko nie ma, ale zdaję sobie sprawę, że zarówno pierwsza, jak i druga reakcja wynika tylko i wyłącznie z troski 😊 Z góry zaznaczam też, że nie jestem zadnym chustoświrem. Chusta to dla mnie narzędzie, nie styl bycia. Mam w domu jedną i jeśli akurat pasuje mi do stroju, to jest to raczej wypadkowa wielu zbierzności niż celowy zabieg 😉

Nie będę się tutaj rozpisywać nad zaletami chusty, jeśli macie ochotę zgłębić temat, to zapraszam  TUTAJ, TUTAJ i TU. Ja mogę jedynie podać kilka argumentów, które trafiły do mnie:

👍 wolne ręce, czyli można przytulać i jednocześnie jeść (tylko uwaga, żeby nie pobrudzić dziecka 😜), sprzątać, gotować, spacerować, wyjść z psem, czytać i co tam jeszcze
👍 można motać się od pierwszych dni nie czekając aż dziecko usiądzie (jak to jest w przypadku nosidła)
👍 zdrowsze plecy, czyli (pod warunkiem prawidłowego zamotania) mniej bolące plecy i odciążony kręgosłup
👍 zapobieganie kolkom, gazom i innym takim (to dzięki pozycji, w jakiej nosi się zamotane dziecko)
👍 bliskość i spokój, czyli dziecko jest blisko rodzica, słyszy i czuje bicie jego serca i dzięki temu czuje się bezpiecznie, a co za tym idzie jest spokojniejsze i mniej płacze 😊 


Oczywiście wszystko to pod warunkiem odpowiedniego i poprawnego zamotania się. Sama nigdy nie motałam się przy pomocy youtuba czy filmików instruktażowych. Zamiast tego wolałam umówić się na konsultację z certyfikowanym doradcą, który nie wyjdzie z mojego domu bez upewnienia się, że umiem to zrobić dobrze 😊 Przy okazji pomoże też w doborze chusty i odpowiedniego wiązania.

Tak naprawdę chusta według mnie ma tylko jeden mankament. Nasza chusta to bawełniana chusta tkana o splocie skośno-krzyżowym. Co prawda producent zapewnia, że do jej farbowania nie używa sztucznych barwników i w ogóle nie sposób znaleźć w niej jakiekolwiek szkodliwe substancje. Mimo wszystko chusta jest dość gruba i przy kontakcie ze skóra trochę ją podrażnia. W tym miejscu u Atopika pojawia się zaczerwienienie, które na szczęście szybko znika. Dlatego przy większych upałach zrezygnowaliśmy z chustowania. Z resztą raczej nie należymy do osób, które całe dnie spędzają zachustowane 😉 Nie chustujemy się codziennie (choć bywają i takie okresy), a jeśli już to nie dłużej niż na dwie godziny 😊

Nawet biorąc pod uwagę to delikatne podrażnienie skóry, chusta wydaje mi się być niezastąpiona w pewnych sytuacjach. Mało kto ma chyba tyle sił w sobie, żeby nosić dziecko kilka godzin, bo akurat odreagowuje szczepienie, nieprzespaną noc, albo po prostu ma dzień marudy. A w tym przypadku chusta jest niezastąpiona 😊

czwartek, 17 listopada 2016

ATOPIKOWA PIĘLĘGNACJA

Problem ze skórą noworodka, a później niemowlaka, jest taki, że łatwo się przesusza. Zazwyczaj u dzieci można ten problem w miarę szybko załatwić odpowiednim smarowidłem. Jednak w przypadku atopika nadmierne wysuszenie może powodować zaostrzenie, a zmienione miejsca stają się łątwiej dostępne dla bakterii gronkowca czy grzybów. Dlatego bardzo ważne jest, żeby odpowiednio pielęgnować skórę malucha. 

www.pixabay.com

Już kompletując wyprawkę dla nienarodzonego jeszcze Dzika postawiłam na minimalizm, czyli coś do kąpieli, krem na pupę i oliwkę do masażu. Generalnie wybrałam do tej pory nie docenioną linię Babydream z Rossmanna :D

Kiedy uderzyło w nas AZS okazało się, że zwykły płyn do kąpieli trzeba zastąpić emolientem. I tu jest cały mój problem. Okazuje się bowiem, że większość emolientów na pierwszym miejscu w składzie ma parafinę albo olej mineralny, które nadają się do szybkiego ratowania powstających zmian i podrażnień. Problem polega na tym, że mogą powodować rozwój i namnażanie się bakterii, a jednocześnie blokują dostęp i działanie substancji, które mogą działać dobroczynnie na skórę. Szukając odpowiedniego emolientu trafiłam na serię Atoperal Baby. Znalazłam nawet taką emulsję, w której w ogóle nie było parafiny ani oleju mineralnego. Niestety miałam ogromny problem z jej dostępnością. Skończyło się na tym, że kupiłam Atoperal Baby Plus dostępny w Rossmannie. Co prawda jest w nim olej mineralny, ale gdzieś w środku składu. Niestety oprócz tego jest tam również olej sojowy, do którego (jako ofiara czarnego PRu sojowego) mam stosunek ambiwalentny :( Pojawiło się jednak słoneczko na moim pochmurnym dniu poszukiwań odpowiedniego specyfiku do kąpieli, gdyż oto odkryłam mydło z Aleppo. Z odpowiednim dla dzieci alergików i atopików stężeniem kwasu laurowego (6%). Póki co cały czas jesteśmy w fazie testów i o tym jak wypadnie napiszę Wam niebawem :)

Do pielęgnacji ciała zaczęliśmy stosować też (z polecenia lekarki) Cerkobazę. Jednak z czasem przestała już tak dobrze działać (czyżby znowu olej mineralny?) no i z wodą na początku składu stawała się dość ryzykowna na jesienną niepogodę. Pani doktor przepisała nam więc maść cholesterolową, czyli robioną na zamówienie miksturę z witaminami D i A oraz cholesterolem (lipidem, którego zadaniem jest zapewnić skórze warstwę ochronną). Można ją z powodzeniem stosować zamiast kremu na niepogodę. Jest jednak mega tłusta i baaardzo długo się wchłania. Właściwie to prędzej wchłonie się w ciuszki niż całkowicie w skórę, dlatego stosujemy ją głównie na noc. 
Jeszcze przed diagnozą zastąpiliśmy oliwkę olejem kokosowym. Dobrze też sprawdzał się on na początki zmian na twarzy Dzika (słynne łuszczące się brewki i niby-ciemieniuszka). Po stosowaniu Cerkobazy okazało się, że kiedy posmaruję Dzika olejem kokosowym po chwili wyskakują mu na twarzy czerwone plamy. Zamiast tego kupiłam więc masło shea, które okazało się strzałem w dziesiątkę. Smarujemy nim Dzika kilkukrotnie w ciągu dnia i stosujemy zamiast kremu na niepogodę. Czasem nawet zamiast kremu pod pieluszkę. Jest naprawdę świetne. Dość tłuste i ciężko się rozsmarowuje (trzeba je najpierw rozgrzać w dłoniach), ale efekt jest rewelacyjny. Dobrze nawilża, odżywia i chroni, a przy tym nie uczula. Ostatnio nawet pani doktor nas pochwaliła, że mimo aktualnego zapalenia skóra Dzika jest w naprawdę dobrej formie :)

Jak już wspomniałam do pielęgnacji okolic pieluszkowych używamy masło shea, ale oprócz tego mamy też specjalny krem 1, 2, 3 Mustela. Jest bardzo fajny. Nie stosujemy jej przy każdym przewijaniu (chyba że zdarzy się odparzenie), a raczej na noc.

Oczywiście podczas zaostrzenia konieczne jest stosowanie maści (Hydrocortyzol) lub czegoś innego, co przepisze nam lekarz. Taką maść stosuje się miejscowo, na zmienione obszary z wyłączeniem twarzy i głowy.

Tylko tyle i aż tyle jeśli chodzi o nasze produkty do pielęgnacji. Jeśli macie jakieś swoje hity, które ratują Wam życie, tyłek, ręce, nogi, usta, czy cokolwiek innego ;) napiszcie o nich w komentarzu :) 


niedziela, 13 listopada 2016

AZS I CO DALEJ?


To nie będzie historia z cyklu Informacja o chorobie spadła na nas jak grom z jasnego nieba! czy Udostępnij i pomóż... Zupełnie nie. Owszem, diagnoza trochę nas zaskoczyła, ale chyba bardziej dlatego, że w tym temacie byliśmy ciemni jak tabaka w rogu ;) Teraz niby coś tam już wiemy, ale to wciaż chyba bardziej tak, jakby tą tabakę z rogu przenieśli gdzieś bardziej do przodu ;)

Jak już pisałam w poście powitalnym, o AZS u Dzika dowiedzieliśmy się podczas rutynowej wizyty u alergologa dziecięcego. Zaczęło się od tego, że Dzik się urodził i od już pierwszego dnia towarzyszyło mu COŚ. A to rumień, a to trądzik niemowlęcy, a to ciemieniuszka, a to potówki. Jednym słowem ciągle coś ;) Kiedy mój alergolog dowiedział się, że oprócz cudownych (wiadomo przecież) genów, nasz syn najprawdopodobniej otrzyma od nas w spadku również alergię wziewną od razu zaproponował kontrolne spotkanie z panią doktor. No niestety, tak to jakoś działa, że jak i matka jest uczulona i ojciec i w dodatku oboje na to samo, no to nie ma zmiłuj ;) A że doktora chora słucha, to poszliśmy. Przyznam, że czułam się trochę jak matka, która z powodu gila w nosie biegnie do lekarza, ale w końcu to inny lekarz kazał. 

I tak pojawiliśmy się w gabinecie pani doktor uskuteczniając taki trochę small talk. Że pan doktor zalecił, że my z mężem alergicy, że akurat Młody ma ciemieniuszkę, że ma odparzenia na łokciach i pod kolankami, co w sumie trochę jest dziwne, ale co ja tam wiem. W końcu to moje pierwsze dziecko, a teraz takie upały, to może zamiast na tyłku, dzieciom się odparzenia na rączkach i nóżkach robią... I wtedy lekarka przerywa mój nerwowy wywód i z uśmiechem mówi: 
Ja już stąd widzę, że to nie jest ciemieniuszka, proszę Pani.

I tak się zaczęło. Machina ruszyła ;) Najpierw dieta eliminacyjna, bo może to przez alergię pokarmową... Ale jednak nie. Wizyty, kosmetyki, leki, apteki, proszki, płyny, takie tam. Moja babcia się załamała, bo przecież jak to, takie maleństwo i taka choroba??

Stety, niestety ostatnio coraz bardziej popularna. Według AAD (American Academy of Dermatology) w krajach rozwiniętych nawet ok 20% dzieci przed drugim rokiem życia cierpi na atopowe zapalenie skóry. Co ciekawe, częściej ta przypadłość dotyka dzieci mieszkające w krajach o umiarkowanym i chłodnym klimacie. Na szczęście połowa z tych dzieci upora się z AZS przed ukończeniem trzeciego roku życia. Niestety te, którym się to nie uda są bardziej podatne na rozwinięcie dodatkowo astmy (takie buy one, get one free :( ). Niestety, AZS często idzie również w pakiecie z alergią wziewną, lub (tak jak w przypadku niemowląt) pokarmową.

Druga sprawa, że atopowe zapalenie skóry stało się swego rodzaju cool  i trendy. Teraz niemal każda skóra jest atopowa, a emolient, zupełnie jak kiedyś olejek arganowy, wygląda do nas z lodówki. Ale o tym to już w innym poście.

Tak czy inaczej, kiedy dowiedzieliśmy się, że Dzik jest atopikiem, nie zdewastowało to jakoś naszego życia. No bo właściwie po co się zamartwiać skoro są leki, kremy i szansa, że niedługo się z tym rozstaniemy? Pielęgnacja atopika nie zajmuje jakoś nie wiadomo ile czasu. Oczywiście ciężko jest patrzeć jak dziecko się męczy, kiedy wszystko je swędzi i rozdrapuje sobie czoło do krwi... Ciężko się wstaje kilka do kilkunastu razy w nocy, bo akurat jest wznowa i nagły atak swędziawki, ale inni rodzice i bez tego muszą wstawać. Bo księżyc, bo ciepło, bo zęby, bo tak.

Nie jest źle, nie trzeba wysyłać sms o treści Pomagam, ani nic z tych rzeczy :) Panujemy nad sytuacją :)


sobota, 12 listopada 2016

WITAJCIE W NASZEJ BAJCE!

W życiu przyszło mi grać różne role. Na przykład w przedszkolu byłam Maryją w Jasełkach, a w liceum Czerwonym Kapturkiem. Jestem wnuczką, córką i siostrą, a od ponad sześciu lat jestem też żoną :) Niektóre z tych ról wybrałam sama, do niektórych po prostu mnie wybrano ;) Od ponad pół roku jestem też mamą i to jest (nie czarujmy się) zarówno jedna z najlepszych, ale też i najtrudniejszych ról w moim życiu.

Kiedy Dzik (tytułowy Atopik) miał niespełna trzy miesiące rutynowa wizyta u alergologa dziecięcego wykazała, że cierpi na atopowe zapalenie skóry. W tym samym momencie została mi przydzielona kolejna rola - rola mamy atopika.

Nie jestem ekspertem, lekarzem, farmaceutą ani kosmetologiem więc celem tego bloga nie jest wymądrzanie się czy pouczanie. Chcę wymościć sobie tutaj kawałek cyberprzestrzeni, na której będę mogła dzielić się z Wami moimi przemyśleniami i spostrzeżeniami w temacie opieki nad małym atopikiem. Ponieważ razem z Tatą Atopika wciąż zdobywamy doświadczenie w tym temacie, chcę móc pokazywać Wam, jak dochodziliśmy do pewnych wniosków i co pomogło nam przezwyciężyć problemy. Z pewnością będziemy popełniać błędy, o których również mam zamiar tutaj pisać i na których (mam nadzieję) będziecie mogli się uczyć ;) Co więcej, będę Wam wdzięczna za wszelką konstruktywną krytykę, porady i wskazówki :)

Zatem... Witajcie w naszej bajce, słoń zagra na fujarce, Pinokio Wam zaśpiewa, zatańczą wkoło drzewa... ;)

Zapraszamy!
Zespół d.s. zarządzania małym atopikiem (dla znajomych po prostu Mama i Tata ;) ).