piątek, 30 grudnia 2016

ATOPIK TESTUJE LATOPIC


Jakoś w połowie listopada, podczas wizyty kontrolnej u alergologa, pani doktor zaproponowała nam suplement diety, który swoim działaniem ma wspierać walkę z objawami alergii oraz atopowego zapalenia skóry. Latopic poznałam już wcześniej w internecie, ale myślałam, że to zwyczajny pic na wodę. Od jakiegoś czasu jestem bardzo sceptycznie nastawiona do wszelkiego rodzaju suplementów diety, którymi bombarduje mnie telewizja, radio i internet. Byłam sceptyczna nawet kiedy Sroka O zachęcała do testowania produktów z serii Latopic. Jednak kiedy lekarka zaproponowała nam wypróbowanie probiotyku Latopic, postanowiliśmy spróbować. Testowaliśmy ten produkt przez miesiąc. Przez ten czas zużyliśmy jedno opakowanie i obecnie mamy krótką przerwę.

W ulotce informacyjnej producent opisuje swój produkt jako dietetyczny środek spożywczy specjalnego zastosowania medycznego (nie wiem, jaką pozycję w nomenklaturze farmaceutycznej daje mu taka nazwa 😉). Brzmi zawile, ale generalnie chodzi o to, że jest to po prostu proszek do rozpuszczenia w wodzie lub mleku 😉. Dalej producent informuje nas o zawartości trzech szczepów żywych bakterii kwasu mlekowego z rodzaju Lactobacillus. Produkt może być stosowany u niemowląt (niestety nie jest wyszczególniona dolna granica wieku), dzieci i dorosłych jako uzupełnienie diety. Jego działanie wspiera pracę układu pokarmowego (zwłaszcza jelit), działa osłonowo i pomaga budować odporność (np. na niskie PH panujące w żołądku).

Poniżej spisałam kilka plusów i minusów, które zauważyłam w trakcie i po zakończeniu stosowania:

👍Cena nie jest wygórowana 😊 W naszej aptece zapłaciliśmy ok. 30 zł. W opakowaniu znajduje się 30 saszetek, więc wychodzi na to, że dzienny koszt kuracji to ok. 1 zł. Moim zdaniem cena jak najbardziej do ogarnięcia.

👍Działanie na układ pokarmowy zaobserwowaliśmy już po tygodniu. Już po tym czasie udało się poprawić pracę dzikowych jelitek (if you know, what I mean 😉).


👍Niestety nie wiem, jak smakuje przyrządzony płyn, ale Dzik nie marudził, więc wpisuję to jako plus.

👍Wyraźna poprawa stanu skóry. Tak naprawdę to trudno mi określić, czy to kwestia diety (a raczej wyeliminowania składników, które Dzika uczulają), odpowiedniej pielęgnacji czy stosowania właśnie Latopicu. Grunt, że działa. Wygląd skóry wyraźnie się poprawił i podczas stosowania preparatu nie doszło do wznowy  😊Odstawiliśmy preparat na tydzień i widzę, że pojawiają się nowe zaczerwienienia.

👎Albo ja jestem taką sierotą, albo proszek jest tak drobny że przy otwieraniu saszetki rozsypuje się na pół kuchni 😉

👎Słabo rozpuszcza się w wodzie czy mleku o temperaturze pokojowej. Żeby dobrze rozpuścić preparat płyn musi być ciepły.

👎Producent zaleca rozpuszczenie jednej saszetki w niewielkiej ilości wody lub mleka. Dzik nie ma problemu z piciem wody czy mleka z butelki, jednak dzieci, które są tylko na piersi mogą taki problem mieć.

👎Miałam mały problem z dostępnością tego preparatu, choć być może to tylko kwestia mojej apteki.

Z moich obserwacji wynika, że w naszym przypadku Latopic zadziałał. Zdaję sobie jednak sprawę, że cudów nie ma i najprawdopodobniej sam preparat niewiele by zdziałał samodzielnie. Uważam go raczej za wsparcie przy odpowiedniej pielęgnacji skóry i utrzymywaniu diety. Tak, czy inaczej zdecydowaliśmy z Kolegą Małżonkiem, że zakupimy kolejne opakowanie 😉

A Wy mieliście kiedyś do czynienia z tym preparatem? Sprawdził się? 


piątek, 16 grudnia 2016

ODKRYCIE ROKU

Skóra atopowa bywa kapryśna i nie wybacza najmniejszych błędów. Wystarczy drobne zaniedbanie, zmiana pogody, diety czy kosmetyku i efekt jest natychmiastowy! Z resztą kto ma, ten wie, o czym mówię. Atopowa skóra bywa również niezwykle wymagająca. Ludzie  miesiącami testują przeróżne mazidła, wydają marsjańskie dolary, a efektów jak nie było, tak nie ma. Dlatego jestem niezmiernie szczęśliwa, że stosunkowo szybko udało nam się znaleźć ukojenie dla atopikowej skóry. 

Zaczęło się banalnie: przy przychodni, do której chodzimy otworzono nową drogerię. Modus działania był prosty. Trzeba wejść i sprawdzić, a że ceny (jak to zwykle na początku) śmiesznie niskie, to i trzeba było zakupić co nieco 😉 Przy kasie ekspedientka widząc Dzika w wózku naładowała mi do reklamówki kilka ulotek z kosmetykami dla dzieci. Sama nie wiem, jak to się stało, że jedna z nich zamiast w koszu na śmieci, wylądowała w moich rękach. W ten sposób dowiedziałam się, że skórę z AZS można pielęgnować inaczej niż tylko mazidłami z olejem mineralnym. Oczywiście, tak jak pisałam o tym TU, olej mineralny dobrze sprawdza się przy natychmiastowym i krótkotrwałym działaniu, ja jednak szukałam czegoś, co pomoże mi w profilaktyce, zwłaszcza, że staliśmy praktycznie u wrót rozszerzania diety (o wpływie diety na potencjalne nawroty zapalenia napiszę już niebawem 😊).

Są takie momenty, kiedy bardzo bliska jest mi filozofia, że czasem mniej znaczy więcej. W przypadku kosmetyków szczególnie i chodzi mi nie tylko ich ilość, ale także o ich skład. Dlatego kosmetyczka Atopika jest dość okrojona. Szybko zrezygnowaliśmy z oliwki i kremu do ciała. W ich miejsce wjechał olej kokosowy, jednak okazało się, że Dzik średnio go toleruje. Teraz do pielęgnacji skóry Atopika używamy praktycznie dwóch-trzech produktów:

Masło shea. Nazywane również masłem karite, to olej, który powstaje z tłoczenia orzechów shea. Zgodnie z tym, co piszą o nim producenci zawiera witaminy A, D i K. Świetnie nawilża, natłuszcza i odżywia skórę. Chroni ją przed działaniem warunków atmosferycznych. Dlatego odkąd je mamy nie stosujemy już żadnego kremu na niepogodę, a bywa też, że używamy tego masła jako kremu pod pieluszkę. Masło w naszym domu schodzi równie szybko jak to do smarowania, ponieważ bejcujemy nim Dzika w całości dwa razy dziennie (rano i po kąpieli) oraz szczególnie wrażliwe miejsca (ręce, nogi, buzia) przy każdej zmianie pieluszki. Bywa też, że i główkę smarujemy kilka razy w ciągu dnia. Jedynym minusem tego produktu jest jego konsystencja. Jest to bowiem (jak sama nazwa wskazuje) masło i taką też ma konsystencję. Jeśli więc komuś się notorycznie spieszy albo nie ma cierpliwości, to może się zrazić. Masło shea trzeba bowiem rozgrzać w dłoniach przed aplikacją, co w porównaniu z balsamem czy olejkiem może być czasochłonne. My jednak szybko się przyzwyczailiśmy i teraz już nie stanowi to problemu.


Przez jakiś czas do kąpieli stosowaliśmy emolient. Jednak któregoś dnia postanowiłam, że musimy spróbować mydło z Aleppo i uważam, że była to dobra decyzja. Mydło z Aleppo tradycyjne wytwarzane jest ręcznie w Syrii z zaledwie kilku składników, wśród których znajdują się: oliwa z oliwek, kwas laurowy, substancja spieniająca czyli ług (wodorotlenek sodu) i woda . Mydło to ma właściwości zarówno pielęgnacyjne, odżywcze i nawilżające (dzięki oliwie), jak i dezynfekujące i antyseptyczne (kwas laurowy). Jest więc idealnym połączeniem dla skóry atopowej ponieważ zapobiega przesuszaniu, a jednocześnie delikatnie oczyszcza i łagodzi stany zapalne. Dla Atopika kupiliśmy mydło o 6% stężeniu kwasu laurowego, co jest chyba jednym z najniższych wartości w takim mydle. Mydło nie pachnie jakoś wspaniale (na pewno nie gumą balonową, czy colą), nie pieni się ani nie barwi wody, jednak odwala kawał dobrej roboty. U nas sprawdza się doskonale i pozwolił nam wyprowadzić Dzika z jednego z gorszych nawrotów.


Macie swoje pielęgnacyjne odkrycia tego roku? Może znacie dobre kremy z filtrem dla małych atopików? Jeśli tak, chętnie o nich poczytam 😊

niedziela, 11 grudnia 2016

CZYTAJ SKŁAD !

Niedawno na swoim Instagramie napisałam o moim kosmetycznym rozczarowaniu tego roku. Dlaczego rozczarowaniu, ano dlatego, że odkąd zaczęłam się interesować składem kosmetyków, okazało się, że firma, w której produkty się zaopatrywałam składowo jest jedną z najsłabszych... 😟 Oczywiście w tej cenie nie ma się co spodziewać cudów. Chociaż niektóre firmy pokazują, że jednak można. 


Nie doszłam jeszcze do momentu, w którym samodzielnie kręcę swój krem czy dezodorant, jednak jest to etap, w którym od kosmetyku oczekuję trochę więcej niż ładnego wyglądu i zapewnień producenta, o jego wspaniałym działaniu. 

Najważniejsze to przeczytać skład. Ale nie chodzi mi o piękną litanię cudownych składników i obietnic producenta, a tzw. skład w nazewnictwie INCI czyli listę składników, które były użyte do produkcji danego preparatu. Składniki są tutaj sklasyfikowane pod względem ilości, czyli to, co występuje na początku składu w produkcie znajduje się w największej ilości czy stężeniu. Wadą takiej klasyfikacji jest to, że substancje występują tutaj pod nazwą zgodnie z europejską nomenklaturą, ale po przejrzeniu kilku artykułów dotyczących substancji szkodliwych i niekorzystnie wpływających na nasze ciało będziemy w stanie zapamiętać te najważniejsze lub te, na których najbardziej nam zależy.

Żeby ułatwić życie zwykłemu zjadaczowi chleba, dziewczyny z PiggyPeg sporządziły listę substancji, których powinniśmy unikać w kosmetykach. Listę możecie znaleźć TU, pobrać ją sobie na telefon albo wydrukować i schować do portfela.

Jeśli chodzi o produkty przeznaczone specjalnie dla dzieci i dorosłych cierpiących na AZS to sytuacja wcale nie jest lepsza. Niestety, z tego, co wiem,  nie istnieją żadne regulacje, które jasno określają jakie substancje powinny zawierać kosmetyki przeznaczone dla skóry szczególnie wrażliwej i atopowej. Sama kiedyś jeszcze łudziłam się, że znaczek jednego z towarzystw medycznych jest gwarantem jakości produktu, ale... no cóż, okazuje się, że nie. Możecie o tym przeczytać TU.

Przy AZS najczęściej stosowane i hurtowo rekomendowane, nawet przez lekarzy, są emolienty. Kosmetyki do pielęgnacji ciała, które zawierają w sobie tytułowe emolienty, czyli substancje natłuszczające i zapobiegające wysuszaniu wrażliwej skóry. Problem polega na tym, że emolient emolientowi nie równy i niestety również cena nie jest tutaj wyznacznikiem jakości. Najczęstszym (bo chyba najtańszym) emolientem są pochodne ropy naftowej, czyli parafinum liquidum, microcristaline wax, petrolatum, ... . Kiedy wybierałam emolient dla Dzika zaczęłam analizować składy i kiedy dowiedziałam się, co kryje się za tak piękną nazwą trochę się przeraziłam, bo przecież kto chciałby wysmarować dziecko pochodną ropy naftowej czy olejem mineralnym (który Koledze Małżonkowi od razu skoajarzył się z olejem silnikowym!). A jednak. Nawet lekarze (w tym dermatolodzy!) polecają produkty, które w swoim składzie na samiuśkim początku zawierają którąś z tych substancji, jeśli nie wszystkie. Rzeczywiście, olej mineralny pozwala złagodzić objawy wznowy przy AZS, dobrze natłuszcza, chroni przed utratą wody i tworzy na skórze film ochronny. Jednak jesli myślimy o długotrwałym stosowaniu, to działanie oleju mineralnego nie będzie już tak cudowne, bowiem film ochronny powoduje, że dobroczynne substancje nie mają szans przeniknąć w głąb skóry, a pod filmem z kolei mogą namnażać się bakterie.

W kosmetykach dla atopików na pewno nie powinny znaleźć się detergenty (np. SLSy), PEGi (syntetyczne emulgatory) sztuczne aromaty i barwniki. Zastanawiam się nawet czy ta pachnąca gumą balonową fioletowa piana po sufit ma sprawiać frajdę dzieciom czy rodzicom? Pomijając już fakt, że kąpiel atopika powinna trwać jakieś 5-10 minut, a temperatura wody nie powinna być zbyt wysoka.



Wciąż jeszcze nie wiem, jak to jest z olejem sojowym. Niby soja to fajna roślinka i producenci coraz częściej dodają olej sojowy do kosmetyków. Jednak z drugiej strony to wciąż soja, ta sama najbardziej genetycznie zmodyfikowana soja, pełna hormonów, którą dodaje się do produktów spożywczych jako wypełniacz. Od mięsa po czekoladę 😟 Jeśli macie jakąś wiedzę na ten temat, podzielcie się nią w komentarzu lub wiadomości 😊 

Jeśli jeszcze nie znacie dziewczyn, które odwalają kawał dobrej roboty i rozkładają dla nas kosmetyki na czynniki pierwsze, to zapraszam do lektury:



Macie swoje hity i rozczarowania tego roku? Jeśli tak, koniecznie napiszcie o nich w komentarzach. Lubię poznawać i testować nowe marki 😊

czwartek, 1 grudnia 2016

CO CHCIAŁABYM ZNALEŹĆ POD CHOINKĄ

Wielkimi krokami zbliżają się święta Bożego Narodzenie, a co za tym idzie szał świątecznych zakupów i krocie wydane na prezenty dla najmłodszych. O ile sami rodzice mają mniej więcej jasno sprecyzowane cele co do zawartości choinkowych paczek swoich pociech, reszta rodziny niekoniecznie musi znajdować się w podobnej sytuacji 😉 Dlatego pozwoliłam sobie na chwilę refleksji w tym temacie i sporządziłam listę prezentów, którymi nie pogardziłabym w przypadku mojego osobistego dziecka 😊


COŚ, CZEGO DZIECKO BARDZO PRAGNIE. Osobiście jestem bardzo za spełnianiem marzeń, bo w końcu kiedy to robić jak nie podczas świąt? Nie oznacza to jednak, że będę kupować dziecku wszystko, co tylko umieści ono w swoim liście do Świętego Mikołaja. Mimo wszystko warto taki list przeanalizować i wybrać z niego jakąś ciekawą pozycję 😊 Uważam, że spełnianie marzeń jest nieodłączną częścią świąt, a dzieciom, które wierzą w to, że marzenia się spełniają łatwiej będzie osiągać założone sobie cele w życiu. 😊

KSIĄŻKA. Dobra książka nie jest zła. Wiadomo, że czytanie rozwija wyobraźnię i pomaga nawiązywać i pogłębiać więź z dzieckiem. Do tego kontakt z książkami pomaga maluchowi w nauce czytania. Brzmi dziwnie? Skąd. Nauka czytania zaczyna się bowiem już w pierwszych miesiącach życia dziecka, kiedy to pojawia się pierwsze zainteresowanie książkami w różnych postaciach. To najlepsze podwaliny do dalszego rozwoju tej umiejętności. Jeśli chodzi o książki to w pierwszych miesącach życia dziecka treść nie ma większego znaczenia, bowiem dziecko uwagę przywiązuje głównie do głosu czytającego i towarzyszących tekstowi obrazków. Dlatego dla najmłodszych maluchów polecam wszelkiego rodzaju wierszyki i krótkie bajeczki z kolorowymi obrazkami. Myślę, że każde dziecko powinno mieć w swojej biblioteczce wiersze Tuwima, Brzechwy czy Chotomskiej. Osobiście lubię też wierszyki Tadeusza Śliwiaka 😊 Jeśli chodzi o książki dla nieco starszych, to świetną listę stworzyła Dagmara z calareszta.pl. Możecie ją sprawdzić TU. Ja z pewnością coś dla nas znajdę 😊


PRZYTULANKA.  O tym, jak ważne mogą być przytulanki przekonał się chyba każdy z nas. Przytulanki mają w sobie ogromny potencjał, bo dosłownie w mgnieniu oka mogą stać się towarzyszem zabaw, powiernikiem sekretów, przyjacielem, poduszką i obrońcą przed wszelkimi strachami. W dodatku wszystkie te funkcje mogą pełnić jednocześnie. Jeśli Wasz wybór padnie na przytulankę właśnie, warto przystanąć na chwilę i przeanalizować te dostępne na rynku (a jest ich sporo!), żeby wybrać właściwą. Jeśli chodzi o małych alergików i atopików, raczej można darować sobie pluszowe misie. Mają one bowiem tendencje do zbierania kurzu, a on często jest odpowiedzialny za występowanie alergii i zaostrzenia w przypadku AZS. Wybierając przytulankę dla atopika proponuję skusić się na naturalne i hypoalergiczne tkaniny i materiały (np. filc czy bawełna), które jednocześnie łatwo można utrzymać w czystości czy odświeżyć. Warto też pamiętać, że dzieci do ukończenia pierwszego roku życia nie powinny spać w towarzystwie przytulanek.


PIANKOWA MATA. Świetna sprawa w przypadku poszukiwań prezentu dla niemowlaka. Dobra mata charakteryzuje się przede wszystkim jakością wykonania, dzięki czemu nie uszkodzi się tak łatwo. Nie zawiera szkodliwych substancji chemicznych, za to posiada atesty potwierdzające bezpieczeństwo użytkowania przez najmłodsze dzieci. Poza tym taka mata stanowi doskonałą izolację, dlatego jest doskonałym miejscem zabawy i nauki (np. raczkowania). Do tego łatwiej utrzymać ją w czystości niż dywan. Na rynku mamy mnóstwo mat piankowych. Od popularnych puzzli z chińskich sieciówek za małe pieniądze, po dizajnerskie maty w kolorach ziemi za o wiele większe pieniądze. Te pierwsze odrzuciłabym od razu, ponieważ ich pochodzenie i produkcja są bardzo niepewne. Co do tych droższych, to już kwestia indywidualna, na ile taka mata ma być elementem wyposażenia domu i tłem do robienia pięknych zdjęć, a na ile miejscem zabawy małego szkraba.

UBRANKA. Dla mnie to świetny pomysł na prezent, bo w przypadku dzieci (właściwie nie tylko) akurat tego towaru nigdy za wiele. Dzieci bywają często przebierane kilka razy dziennie, więc taki prezent jest jak znalazł w każdym wieku. W dzisiejszych czasach oferta jest tak duża, że na wybieraniu jednej rzeczy można spędzić kilka godzin czy nawet dni. Jeśli chcemy obdarować maluszka ubrankiem warto, moim zdaniem, wybrać coś wyjątkowego. Coś, czego na przykład rodzice sami by nie kupili. I nie mam tutaj na myśli stroju jednorożca (chociaż jeśli dziecku na tym bardzo zależy, to czemu nie 😉).  Świetnym pomysłem są na przykład ubranka personalizowane, albo zestawy typu mama i dziecko. Osobiście bardzo cenię sobie ubrania (i nie tylko) szyte ręcznie w małych przydomowych pracowniach. To sprawia, że takie ubranka są naprawdę niezwykłe. Wybierając ubranko dobrze jest zorientować się w rozmiarze, a w przypadkach niejednoznacznych lepiej wybrać ten większy rozmiar. Trzeba jednak pamiętać, żeby nie przedobrzyć, w przeciwnym razie bluzę z reniferkiem dziecko ubierze dopiero latem 😉

ZABAWKI. To taka ogólna kategoria, do której schowałam wszelkiego rodzaju klocki (zarówno Lego, Lego Duplo, jak i takie zwyczajne, drewniane), zabawki modułowe (czyli takie, do których można z czasem dokupić kolejne zestawy, moduły, elementy czy rozszerzenia), układanki (puzzle, klocki, piramidki, sortery, itp.) czy gry (w tym moje ulubione planszówki). Jeśli mamy w rodzinie lub wśród znajomych majsterkowicza świetnym pomysłem może okazać się kupno modelu do składania. Wybierając zabawki dobrze jest zwrócić uwagę na producenta, czy dana zabawka posiada atesty (przynajmniej znaczek CE), czy nie zawiera substancji szkodliwych i, przede wszystkim, na wiek, od którego zabawa danym przedmiotem jest rekomendowana i bezpieczna. Ja bardzo lubię zabawki wykonane ręcznie, np. drewniane klocki i jeździki czy układanki ręcznie malowane.

KARTA PODARUNKOWA. Kiedyś byłam przekonana, że karta podarunkowa to najprostsze wyjście dla leniuchów. Teraz uważam, że taki voucher to jeden z lepszych wynalazków ludzkości. Kiedy nie jesteśmy pewni co do zakupu albo po prostu nie wiemy, co kupić, wówczas możemy sięgnąć po kartę do jednej z ciuchowych sieciówek, wykupić voucher na rodzinny wypad do kina, czy centrum rozrywki (i tutaj mam na myśli szerokie rozumienie tego słowa nie tylko salę zabaw w centrum handlowym), interaktywnego muzeum (np. Muzeum mydła i historii brudu w Bydgoszczy) 😉, strzelnicy, stadniny koni, czy innego przybytku rozrywki. Moim zdaniem ciekawym rozwiązaniem może być też voucher na zakupy w internetowym sklepie z eko kosmetykami. W przypadku atopików to naprawdę dobry pomysł, ponieważ rodzice sami będą mogli zdecydować, czego akurat im potrzeba.

Jeśli macie swoje wypróbowane prezenty na gwiazdkę i nie tylko, napiszcie o nich w komentarzach 😊

P.S. Zdjęcia pochodzą z mojej galerii, jeśli któreś Ci się spodobało i chcesz je wypożyczyć, skontaktuj się ze mną 😉

wtorek, 22 listopada 2016

ZAMOTANI

Każdemu czasem zdarza się dzień, który najchętniej spędziłby w łóżku. No, chyba że jest niemowlakiem... U niemowlaka często opcja łóżko zastępowana jest przez opcję rączki 😱  No i wszystko fajnie, tylko konia z rzędem temu, komu uda się to robić cały dzień, albo chodziaż pół dnia, no dobra, choćby godzinę 😉 Mnie się nie udawało. 

Nie będę się tutaj rozpisywać na temat konieczności zaspokajania dziecięcej potrzeby kontaktu z drugim człowiekiem, a co za tym idzie przytulania i (uwaga!) noszenia. Chyba, że macie takie życzenie, napiszcie to w komentarzach, a ja postaram się spełnić tę prośbę 😊 W tym momencie napiszę tylko, że po głębszym zastanowieniu się, kilku artykułach i spotkaniach ze specjalistami doszłam do wniosku, że wizja podstępnego niemowlęcia knującego niecny plan podboju świata mnie nie przekonuje i postanowiłam, że jeśli Dzik ma się przyzwyczaić do noszenia i przytulania, to proszę bardzo! Czas biegnie tak szybko, że możliwe, że za kilka chwil stanie przede mną dojrzały przedszkolak, który wszelkie przytulaski będzie miał w nosie i jedyną ripostą na podejmowane próby publicznego kontaktu będą ripostowane Oj mamo! Dlatego korzystam, ile mogę. Ale ponieważ nie zawsze mogę fizycznie, to wspomagam się chustą.


Generalnie są dwa rodzaje społecznej reakcji na chustę 😉 Pierwsza to: Jezusie Nazarejski, zadusi dzieciaka!, a druga to: Źle dociągnięta chusta, pogłębiasz asymetrię, za mała dupowpadka! Także lekko nie ma, ale zdaję sobie sprawę, że zarówno pierwsza, jak i druga reakcja wynika tylko i wyłącznie z troski 😊 Z góry zaznaczam też, że nie jestem zadnym chustoświrem. Chusta to dla mnie narzędzie, nie styl bycia. Mam w domu jedną i jeśli akurat pasuje mi do stroju, to jest to raczej wypadkowa wielu zbierzności niż celowy zabieg 😉

Nie będę się tutaj rozpisywać nad zaletami chusty, jeśli macie ochotę zgłębić temat, to zapraszam  TUTAJ, TUTAJ i TU. Ja mogę jedynie podać kilka argumentów, które trafiły do mnie:

👍 wolne ręce, czyli można przytulać i jednocześnie jeść (tylko uwaga, żeby nie pobrudzić dziecka 😜), sprzątać, gotować, spacerować, wyjść z psem, czytać i co tam jeszcze
👍 można motać się od pierwszych dni nie czekając aż dziecko usiądzie (jak to jest w przypadku nosidła)
👍 zdrowsze plecy, czyli (pod warunkiem prawidłowego zamotania) mniej bolące plecy i odciążony kręgosłup
👍 zapobieganie kolkom, gazom i innym takim (to dzięki pozycji, w jakiej nosi się zamotane dziecko)
👍 bliskość i spokój, czyli dziecko jest blisko rodzica, słyszy i czuje bicie jego serca i dzięki temu czuje się bezpiecznie, a co za tym idzie jest spokojniejsze i mniej płacze 😊 


Oczywiście wszystko to pod warunkiem odpowiedniego i poprawnego zamotania się. Sama nigdy nie motałam się przy pomocy youtuba czy filmików instruktażowych. Zamiast tego wolałam umówić się na konsultację z certyfikowanym doradcą, który nie wyjdzie z mojego domu bez upewnienia się, że umiem to zrobić dobrze 😊 Przy okazji pomoże też w doborze chusty i odpowiedniego wiązania.

Tak naprawdę chusta według mnie ma tylko jeden mankament. Nasza chusta to bawełniana chusta tkana o splocie skośno-krzyżowym. Co prawda producent zapewnia, że do jej farbowania nie używa sztucznych barwników i w ogóle nie sposób znaleźć w niej jakiekolwiek szkodliwe substancje. Mimo wszystko chusta jest dość gruba i przy kontakcie ze skóra trochę ją podrażnia. W tym miejscu u Atopika pojawia się zaczerwienienie, które na szczęście szybko znika. Dlatego przy większych upałach zrezygnowaliśmy z chustowania. Z resztą raczej nie należymy do osób, które całe dnie spędzają zachustowane 😉 Nie chustujemy się codziennie (choć bywają i takie okresy), a jeśli już to nie dłużej niż na dwie godziny 😊

Nawet biorąc pod uwagę to delikatne podrażnienie skóry, chusta wydaje mi się być niezastąpiona w pewnych sytuacjach. Mało kto ma chyba tyle sił w sobie, żeby nosić dziecko kilka godzin, bo akurat odreagowuje szczepienie, nieprzespaną noc, albo po prostu ma dzień marudy. A w tym przypadku chusta jest niezastąpiona 😊

czwartek, 17 listopada 2016

ATOPIKOWA PIĘLĘGNACJA

Problem ze skórą noworodka, a później niemowlaka, jest taki, że łatwo się przesusza. Zazwyczaj u dzieci można ten problem w miarę szybko załatwić odpowiednim smarowidłem. Jednak w przypadku atopika nadmierne wysuszenie może powodować zaostrzenie, a zmienione miejsca stają się łątwiej dostępne dla bakterii gronkowca czy grzybów. Dlatego bardzo ważne jest, żeby odpowiednio pielęgnować skórę malucha. 

www.pixabay.com

Już kompletując wyprawkę dla nienarodzonego jeszcze Dzika postawiłam na minimalizm, czyli coś do kąpieli, krem na pupę i oliwkę do masażu. Generalnie wybrałam do tej pory nie docenioną linię Babydream z Rossmanna :D

Kiedy uderzyło w nas AZS okazało się, że zwykły płyn do kąpieli trzeba zastąpić emolientem. I tu jest cały mój problem. Okazuje się bowiem, że większość emolientów na pierwszym miejscu w składzie ma parafinę albo olej mineralny, które nadają się do szybkiego ratowania powstających zmian i podrażnień. Problem polega na tym, że mogą powodować rozwój i namnażanie się bakterii, a jednocześnie blokują dostęp i działanie substancji, które mogą działać dobroczynnie na skórę. Szukając odpowiedniego emolientu trafiłam na serię Atoperal Baby. Znalazłam nawet taką emulsję, w której w ogóle nie było parafiny ani oleju mineralnego. Niestety miałam ogromny problem z jej dostępnością. Skończyło się na tym, że kupiłam Atoperal Baby Plus dostępny w Rossmannie. Co prawda jest w nim olej mineralny, ale gdzieś w środku składu. Niestety oprócz tego jest tam również olej sojowy, do którego (jako ofiara czarnego PRu sojowego) mam stosunek ambiwalentny :( Pojawiło się jednak słoneczko na moim pochmurnym dniu poszukiwań odpowiedniego specyfiku do kąpieli, gdyż oto odkryłam mydło z Aleppo. Z odpowiednim dla dzieci alergików i atopików stężeniem kwasu laurowego (6%). Póki co cały czas jesteśmy w fazie testów i o tym jak wypadnie napiszę Wam niebawem :)

Do pielęgnacji ciała zaczęliśmy stosować też (z polecenia lekarki) Cerkobazę. Jednak z czasem przestała już tak dobrze działać (czyżby znowu olej mineralny?) no i z wodą na początku składu stawała się dość ryzykowna na jesienną niepogodę. Pani doktor przepisała nam więc maść cholesterolową, czyli robioną na zamówienie miksturę z witaminami D i A oraz cholesterolem (lipidem, którego zadaniem jest zapewnić skórze warstwę ochronną). Można ją z powodzeniem stosować zamiast kremu na niepogodę. Jest jednak mega tłusta i baaardzo długo się wchłania. Właściwie to prędzej wchłonie się w ciuszki niż całkowicie w skórę, dlatego stosujemy ją głównie na noc. 
Jeszcze przed diagnozą zastąpiliśmy oliwkę olejem kokosowym. Dobrze też sprawdzał się on na początki zmian na twarzy Dzika (słynne łuszczące się brewki i niby-ciemieniuszka). Po stosowaniu Cerkobazy okazało się, że kiedy posmaruję Dzika olejem kokosowym po chwili wyskakują mu na twarzy czerwone plamy. Zamiast tego kupiłam więc masło shea, które okazało się strzałem w dziesiątkę. Smarujemy nim Dzika kilkukrotnie w ciągu dnia i stosujemy zamiast kremu na niepogodę. Czasem nawet zamiast kremu pod pieluszkę. Jest naprawdę świetne. Dość tłuste i ciężko się rozsmarowuje (trzeba je najpierw rozgrzać w dłoniach), ale efekt jest rewelacyjny. Dobrze nawilża, odżywia i chroni, a przy tym nie uczula. Ostatnio nawet pani doktor nas pochwaliła, że mimo aktualnego zapalenia skóra Dzika jest w naprawdę dobrej formie :)

Jak już wspomniałam do pielęgnacji okolic pieluszkowych używamy masło shea, ale oprócz tego mamy też specjalny krem 1, 2, 3 Mustela. Jest bardzo fajny. Nie stosujemy jej przy każdym przewijaniu (chyba że zdarzy się odparzenie), a raczej na noc.

Oczywiście podczas zaostrzenia konieczne jest stosowanie maści (Hydrocortyzol) lub czegoś innego, co przepisze nam lekarz. Taką maść stosuje się miejscowo, na zmienione obszary z wyłączeniem twarzy i głowy.

Tylko tyle i aż tyle jeśli chodzi o nasze produkty do pielęgnacji. Jeśli macie jakieś swoje hity, które ratują Wam życie, tyłek, ręce, nogi, usta, czy cokolwiek innego ;) napiszcie o nich w komentarzu :) 


niedziela, 13 listopada 2016

AZS I CO DALEJ?


To nie będzie historia z cyklu Informacja o chorobie spadła na nas jak grom z jasnego nieba! czy Udostępnij i pomóż... Zupełnie nie. Owszem, diagnoza trochę nas zaskoczyła, ale chyba bardziej dlatego, że w tym temacie byliśmy ciemni jak tabaka w rogu ;) Teraz niby coś tam już wiemy, ale to wciaż chyba bardziej tak, jakby tą tabakę z rogu przenieśli gdzieś bardziej do przodu ;)

Jak już pisałam w poście powitalnym, o AZS u Dzika dowiedzieliśmy się podczas rutynowej wizyty u alergologa dziecięcego. Zaczęło się od tego, że Dzik się urodził i od już pierwszego dnia towarzyszyło mu COŚ. A to rumień, a to trądzik niemowlęcy, a to ciemieniuszka, a to potówki. Jednym słowem ciągle coś ;) Kiedy mój alergolog dowiedział się, że oprócz cudownych (wiadomo przecież) genów, nasz syn najprawdopodobniej otrzyma od nas w spadku również alergię wziewną od razu zaproponował kontrolne spotkanie z panią doktor. No niestety, tak to jakoś działa, że jak i matka jest uczulona i ojciec i w dodatku oboje na to samo, no to nie ma zmiłuj ;) A że doktora chora słucha, to poszliśmy. Przyznam, że czułam się trochę jak matka, która z powodu gila w nosie biegnie do lekarza, ale w końcu to inny lekarz kazał. 

I tak pojawiliśmy się w gabinecie pani doktor uskuteczniając taki trochę small talk. Że pan doktor zalecił, że my z mężem alergicy, że akurat Młody ma ciemieniuszkę, że ma odparzenia na łokciach i pod kolankami, co w sumie trochę jest dziwne, ale co ja tam wiem. W końcu to moje pierwsze dziecko, a teraz takie upały, to może zamiast na tyłku, dzieciom się odparzenia na rączkach i nóżkach robią... I wtedy lekarka przerywa mój nerwowy wywód i z uśmiechem mówi: 
Ja już stąd widzę, że to nie jest ciemieniuszka, proszę Pani.

I tak się zaczęło. Machina ruszyła ;) Najpierw dieta eliminacyjna, bo może to przez alergię pokarmową... Ale jednak nie. Wizyty, kosmetyki, leki, apteki, proszki, płyny, takie tam. Moja babcia się załamała, bo przecież jak to, takie maleństwo i taka choroba??

Stety, niestety ostatnio coraz bardziej popularna. Według AAD (American Academy of Dermatology) w krajach rozwiniętych nawet ok 20% dzieci przed drugim rokiem życia cierpi na atopowe zapalenie skóry. Co ciekawe, częściej ta przypadłość dotyka dzieci mieszkające w krajach o umiarkowanym i chłodnym klimacie. Na szczęście połowa z tych dzieci upora się z AZS przed ukończeniem trzeciego roku życia. Niestety te, którym się to nie uda są bardziej podatne na rozwinięcie dodatkowo astmy (takie buy one, get one free :( ). Niestety, AZS często idzie również w pakiecie z alergią wziewną, lub (tak jak w przypadku niemowląt) pokarmową.

Druga sprawa, że atopowe zapalenie skóry stało się swego rodzaju cool  i trendy. Teraz niemal każda skóra jest atopowa, a emolient, zupełnie jak kiedyś olejek arganowy, wygląda do nas z lodówki. Ale o tym to już w innym poście.

Tak czy inaczej, kiedy dowiedzieliśmy się, że Dzik jest atopikiem, nie zdewastowało to jakoś naszego życia. No bo właściwie po co się zamartwiać skoro są leki, kremy i szansa, że niedługo się z tym rozstaniemy? Pielęgnacja atopika nie zajmuje jakoś nie wiadomo ile czasu. Oczywiście ciężko jest patrzeć jak dziecko się męczy, kiedy wszystko je swędzi i rozdrapuje sobie czoło do krwi... Ciężko się wstaje kilka do kilkunastu razy w nocy, bo akurat jest wznowa i nagły atak swędziawki, ale inni rodzice i bez tego muszą wstawać. Bo księżyc, bo ciepło, bo zęby, bo tak.

Nie jest źle, nie trzeba wysyłać sms o treści Pomagam, ani nic z tych rzeczy :) Panujemy nad sytuacją :)


sobota, 12 listopada 2016

WITAJCIE W NASZEJ BAJCE!

W życiu przyszło mi grać różne role. Na przykład w przedszkolu byłam Maryją w Jasełkach, a w liceum Czerwonym Kapturkiem. Jestem wnuczką, córką i siostrą, a od ponad sześciu lat jestem też żoną :) Niektóre z tych ról wybrałam sama, do niektórych po prostu mnie wybrano ;) Od ponad pół roku jestem też mamą i to jest (nie czarujmy się) zarówno jedna z najlepszych, ale też i najtrudniejszych ról w moim życiu.

Kiedy Dzik (tytułowy Atopik) miał niespełna trzy miesiące rutynowa wizyta u alergologa dziecięcego wykazała, że cierpi na atopowe zapalenie skóry. W tym samym momencie została mi przydzielona kolejna rola - rola mamy atopika.

Nie jestem ekspertem, lekarzem, farmaceutą ani kosmetologiem więc celem tego bloga nie jest wymądrzanie się czy pouczanie. Chcę wymościć sobie tutaj kawałek cyberprzestrzeni, na której będę mogła dzielić się z Wami moimi przemyśleniami i spostrzeżeniami w temacie opieki nad małym atopikiem. Ponieważ razem z Tatą Atopika wciąż zdobywamy doświadczenie w tym temacie, chcę móc pokazywać Wam, jak dochodziliśmy do pewnych wniosków i co pomogło nam przezwyciężyć problemy. Z pewnością będziemy popełniać błędy, o których również mam zamiar tutaj pisać i na których (mam nadzieję) będziecie mogli się uczyć ;) Co więcej, będę Wam wdzięczna za wszelką konstruktywną krytykę, porady i wskazówki :)

Zatem... Witajcie w naszej bajce, słoń zagra na fujarce, Pinokio Wam zaśpiewa, zatańczą wkoło drzewa... ;)

Zapraszamy!
Zespół d.s. zarządzania małym atopikiem (dla znajomych po prostu Mama i Tata ;) ).